Czyli o wyciąganiu wniosków z kałuży
Dzisiaj nieco inaczej niż zwykle. Chciałbym podzielić się z Tobą pewną prawdziwą historią z mojego życia. Funkcjonuje ona u mnie jako swego rodzaju anegdota, ale i przestroga. Coś jak bajka z morałem 😉
Cofnijmy się w czasie…
2015 rok. Nie wiem czy jeszcze pamiętasz, ale składanie niektórych wniosków wyglądało wtedy zupełnie inaczej niż obecnie. Był to czas, w którym część wniosków należało podpisywać ręcznie i składać w wersji papierowej.
Zazwyczaj do klientów jeździłem osobiście nie tylko podpisać wnioski, ale i porozmawiać, zapytać o dalsze plany.
Same sukcesy
Nakreślę Ci delikatnie szersze tło przytaczanej historii, byś lepiej poczuł jej klimat.
Jesteśmy na rynku już 6 lat, a ja w branży od 11 lat. Odnosimy wiele sukcesów – większość naszych wniosków przechodzi, a klienci są zadowoleni.
Wszystko jest proste i powtarzalne. W razie czego, wiadomo też jak wybrnąć z każdej trudnej sytuacji. W dodatku, ja na podpisywaniu znam się przecież jak mało kto 🙂 Bułka z masłem!
Jak potem dostrzegłem, zjadły mnie pycha i RUTYNA – nie znałem wcześniej tych emocji.
Wszystko pod kontrolą
Podpisywany wówczas wniosek był wnioskiem o dofinansowanie dla zakładu zajmującego się przetwórstwem rolnym. Miał więc trafić do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Takie wnioski składało się zazwyczaj na poczcie i liczyła się data nadania. W praktyce wyglądało to tak, że trzeba było zdążyć nadać list polecony do godziny 24:00 na Poczcie Głównej w Warszawie.
Chichot losu
Ostatniego dnia naboru wczesnym popołudniem, około godziny 13:00, zjawiłem się z wnioskiem u Prezesa i wzięliśmy się za podpisywanie wniosku. Raptem pojawiła się jakaś wątpliwość, zadzwoniłem więc do zaprzyjaźnionej pani z centrali ARiMR, żeby ją wyjaśnić.
Było już około 15:30.
Jak zwykle pomocna, pani z ARiMRu odpowiedziała na moje pytanie w punkt. Jednak po jej stronie również pojawiła się pewna wątpliwość…
Padło mianowicie pytanie: A gdzie Pan jest?
– No, jak to, gdzie… W Grójcu. Podpisujemy wniosek.
– Panie Andrzeju, ale wnioski składa się do 16:00 u nas w centrali.
Zapadła cisza. Słychać było może jedynie unoszącą się z mózgu parę…
W tym momencie zgarnęliśmy resztę papierów i wybiegliśmy do samochodu. Wyobraź sobie, co poczułem, gdy wybiegając w pośpiechu z budynku, wszystkie dokumenty się rozsypały… A w dodatku padał lekki deszcz.
Podpowiem… MASAKRA. Totalna PORAŻKA!!!
Ta historia odbijała mi się czkawką jeszcze przez dwa lata. Za każdym razem, gdy przez myśl przeszło mi słowo „porażka”, widziałem fruwające kartki wniosku…
Zmiana perspektywy
Teraz widzę RUTYNĘ i SYSTEMATYKĘ na dwóch różnych biegunach.
Rutyna doprowadziła mnie do PORAŻKI. Tymczasem systematyczne, powtarzalne procesy to droga do SUKCESU. A pomiędzy nimi – mała czerwona linia.
Jest też druga strona medalu. Bez PORAŻKI nie ma ROZWOJU. Tak to już jest, że jeśli chcesz wdrożyć w firmie jakąś nowość, to zanim wypracujesz systematyczne procesy, musisz wiele razy upaść. ALE, co chwilę wstajesz i próbujesz na nowo, aż się uda. I to jest OK – tak ma właśnie być!
Wspomniana historia ma na szczęście też happy end. Po tym doświadczeniu, rutynę zastąpiła systematyka. Stworzyliśmy i wdrożyliśmy kilka nowych zasad (procedur), pozwalających uniknąć tego typu sytuacji.
I faktycznie, jak do tej pory, odpukać, nigdy już taka sytuacja się nie powtórzyła.
Kończąc tę opowieść, zachęcam Cię przede wszystkim do podejmowania kolejnych prób i niepoddawania się, w myśl powiedzenia, że „porażka jest matką sukcesu”.
Jeśli chcesz podzielić się z nami swoimi wątpliwościami czy obawami, związanymi z szeroko pojętą tematyką dotacji unijnych – a może coś w tej materii wyjątkowo Cię interesuje- odezwij się do nas! Chętnie poruszymy zaproponowany przez Ciebie temat w jednym za naszych kolejnych newsletterów 🙂